środa, 30 września 2015

II Zlot w Ojcowie

Brightsand, 31 sierpnia 1825 roku

Mój drogi,
Powóz mój stoi na samym środku szerokiej ścieżyny, do połowy zatopiony gęstym błotem. Jako, iż nic na to poradzić nie zdołam, a jestem niezwykle zmęczona postanowiłam zatrzymać się w pobliskim zajeździe (wiem, że serce twe truchleje na samo to słowo, ale uwierz mi, że gospoda jest miejscem naprawdę miłym, a zresztą część panien przebywa tu ze mną, upraszam Cię więc o zachowanie spokoju) i by się czymś zająć napisać do Ciebie. Wybacz mi proszę, jeśli relacja moja wydawać się może trochę niezrozumiała, jednak o tej porze nie zdolna jestem napisać jej lepiej.
Otóż do Brightsand dojechałyśmy trochę spóźnione, gdyż konie musiały po drodze odpocząć (a jak wiesz nie stać mnie na lepsze, a przynajmniej nie w tej chwili). Mimo tego zadowolona byłam ujrzawszy kilka panien z Damskiego Towarzystwa Literackiego, które zawzięcie haftowały na ławce przed domostwem. Panna Constance Highpole wskazała mi mój uroczy pokój - zakątek, w którym spędziłam następne trzy dni.

Ja wyglądająca z okna z mojego pokoju :)
Kiedy reszta gości do nas dołączyła udałyśmy się wszystkie na wspólny obiad, a po nim (mam nadzieję, że nie zanudzam Cię, mój drogi, lecz konieczne jest dla mnie opisanie wszelakich szczegółów) zgromadziłyśmy się w ogrodzie, koło altanki. Tam, po oficjalnym przywitaniu, nastąpił występ panny Elizabeth Rosingten - osóbki o doprawdy niezwykłym głosie! Obawiam się tylko, że podczas jej występu zbudziliśmy całą służbę! Potem odbyliśmy zabawę doprawdy absurdalną (już widzę jak kręcisz głową na samą myśl), a dokładniej - zabawę w żywe obrazy! W kilkuosobowych grupach odtwarzaliśmy wylosowane przez nas szkice, ja sama nawet zmuszona byłam odegrać rolę wody pożyczając od panny Elizabeth jej błękitną pelerynę. Nie martw się, już po tym udałyśmy się do naszych pokoi, by zażyć zasłużonego odpoczynku.


Poranek wzbudził we mnie pewien niepokój, gdyż pogoda, wcześniej słoneczna, w ciągu nocy znacznie się ochłodziła. Spokojne śniadanie, przy którym okazję miałam przeczytać kolejny numer"La Book de Visage", zostało w pewnym momencie drastycznie przerwane - panna Prudence Ophelia Danford, która opuściła salę chwilę wcześniej, wróciła niezwykle blada i wydała mi się zaniepokojoną. Obawy moje okazały się jak najbardziej słuszne, gdyż po chwili wyjaśniła nam ona, że dostała list od mężczyzny w czarnej opończy, którego dłonie"wydały jej się niezmiernie zimne". Kiedy nikt nie odezwał się na wyczytane nazwisko, panna Danford ośmieliła się otworzyć list i przeczytać jego pełną grozy treść - dreszczem przejmuje mnie sama myśl o tym! Nieznana nam dama podpisana jako A, zagroziła jakiemuś dżentelmenowi, że skończy ze swym żywotem! Modlę się ciągle, by była to pomyłka i by list nie dotyczył żadnej z nas! Lecz skąd możemy wiedzieć jakie tajemnice kryje dusza każdej z panien obecnych w tej sali? Nie chcę Cię jednak zanadto przestraszyć, pozwól więc, że opowiem co zdarzyło się później.


Po śniadaniu wyruszyłyśmy wszystkie do lasu, by stamtąd obrać najkrótszą drogę do zamku znajdującego się na wzgórzu. Roztaczał się stamtąd niezwykły widok na skały - chwilę spędziłyśmy po prostu się nim zachwycając. Następnie po krótkim spacerze wróciłyśmy tą samą drogą do naszego domostwa i po obiedzie rozłożyłyśmy nasze piknikowe wiktuały na trawie nieopodal. Większość czasu spędziłam szkicując i chociaż rysunki moje uważam zazwyczaj za niezadowalające, te akurat znajduję całkiem przyzwoitymi. Następnie pewni dżentelmeni przybyli, byśmy pobrać mogły u nich naukę tańca. Po paru godzinach zaprzestałyśmy tejże nauki i wróciłyśmy do pokojów, by przebrać się w stroje wieczorowe. 




Po niezwykłej kolacji (której nie powstydziłaby się nawet pani Smith, wierz mi!) nadszedł czas na bal oczekiwany przez nas ze zniecierpliwieniem. Ach, bawiłam się naprawdę wspaniale, niestety zmuszona byłam opuścić parę tańców by udać się razem z paroma pannami przećwiczyć przedstawienie. Dziwisz się, czytając to, ale uwierzyć mi musisz, że naprawdę zagrałam w amatorskim teatrzyku! Oczywiście wyczynów moich na scenie, nie ośmielę się nawet porównywać do tego co wyprawiała odtwórczyni głównej roli, która zgodziła się zagrać Wielebnego St.Bones!


Niedzielny poranek spędziłyśmy w samych halkach i chociaż wydawać Ci to może rzeczą niezmiernie przerażającą, pozwól, że wyjaśnię Ci powód - otóż na zlocie tamtego roku suknie nasze nie zdążyły obeschnąć i znalazłyśmy się w dokładnie takiej samej sytuacji. W ramach więc pewnego rodzaju powspominania postanowiłyśmy w tym roku spożyć śniadanie również w bieliźnie. Następne parę godzin spędziłyśmy spacerując beztrosko na brzegu lasu i szkicując siebie nawzajem. Potem, mój drogi, spakowana już wsiadłam do dorożki, która jak już wiesz stoi chwilowo na drodze. 

Ja, Chopinianna i panna Elźbieta


Obawiam się, że wysłać ten list będę mogła dopiero przyjechawszy do domu (a patrząc na chwilową dość burzliwą pogodę, nie zdarzy się to naprędce). Mam nadzieję, że zdrowie Ci dopisuje i, że niedługo wrócisz od ciotki z Londynu! Nie mogę już doczekać się, by Cię zobaczyć! Au revoir!


3 komentarze:

  1. A gdzież teoria żukowa?! Hańba! :P
    Woda rolą życia :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz! Teoria żukowa jest sprawą ściśle tajną i rozpracowywaną przez służby specjalne :P Nie mogę jej od tak wyjawiać innym osobom ^ ^

      Usuń
    2. Okej, akceptuję taką wersję :D

      Usuń